wtorek, 19 stycznia 2016

Jak złapać konia? Czyli wielka ucieczka!



Trochę dzisiaj w stajni się działo. Dałam się zrobić jednej z klaczek w bambuko. Chciałam przeprowadzić dziewczyny z padoku jak zwykle... na biegalnię ( 20 metrów hehe) ;), ale jedna z klaczek z wesołym parsknięciem podniosła siatkę odgradzającą trasę po której są spędzane od sąsiednich terenów i z impetem radośnie brykając wparowała na duży plac z maszynami rolniczymi, a co najważniejsze dla niej trawą! nie szkodzi, że zmrożoną o tej porze roku; )... zaraz za nią poleciała jej przyjaciółka - czyli moja Soł ;) i oczywiście od razu do nich dołączyła reszta. Miałam nadzieję, że przegonię je tylko z placu i wrócą do siebie, ale nie.... zabawa dopiero się zaczęła :D Z placu nasza radosna prowokatorka taranując kolejne sznurki dzielnie poprowadziła stado na łąkę poza teren stajni! Chociaż ciężko w takiej sytuacji zachować spokój, to ganianie za nimi, krzyki, nerwy i złorzeczenie, niestety przynoszą odwrotny efekt!  Jak wiemy (mam nadzieję) konie mają świetny węch i słuch... czują, że ponoszą nas emocje, czują, że się boimy, że rośnie nam ciśnienie i tracą do nas szacunek jak widzą, że puszczają nam nerwy. Skłonienie ich wtedy do powrotu będzie dużo trudniejsze. Pamiętajmy, że z końskiej perspektywy sytuacja wygląda trochę inaczej i na pewno nie rozumie, dlaczego akurat na ten plac z trawą nie wolno mu wejść bo coś może zniszczyć ;) a po łące nie można biegać - bo to nie jego łąka, a niedaleko jest droga ;)

Żeby opanować taki żywioł, najlepiej wykorzystać instynkt stadny- czyli pomysłem a nie siłą ;). Trzeba skorzystać z autorytetu przywódcy stada, a przy okazji pokazać, że nam też można ufać zachowując spokój i pewność siebie! Byłam kiedyś na wykładzie, na którym nazwano to "programowaniem" zachowań stada. Biegające bez celu stado pójdzie zawsze za tym osobnikiem, który wyraźnie ma plan i wie co robić i jak się zachować i z pewnością siebie plan ten realizuje. Chociaż przyznam, że gdyby nie fakt, że przewodniczka stada (na zdjęciu na czele) była ufna, zrównoważona i odważna, to mogło by być mniej wesoło...no ale wtedy nie była by przewodniczką ;), bo jak za pewne wiecie w stadzie koni dowodzi zwykle najmądrzejsza, najspokojniejsza i najstarsza z klaczy. W naszej sytuacji wystarczyło złapać tą najważniejszą i poprowadzić do domu, a reszta już wróciła za nią. Oj jak one ładnie wyglądały biegając po tej pokrytej szronem łące... szkoda tylko, że to nie było dla nich zbyt bezpieczne;)

Dzisiaj nie było problemu ze złapaniem przywódczyni, młoda jeszcze jest, nie trenuje i człowiek z kantarem i wiązem w ręku nie kojarzy się z ciężką pracą ;) Bo zwykle na taki właśnie widok konie od razu wieją. ;) Dlatego warto od początku pracować nad tym, żeby nasz koń myślał inaczej i po założeniu mu kantara i zapięciu lonży dać mu chwilkę luzu i jeszcze pospacerować, dać pogryźć trawę. Warto też od czasu do czasu przyjść na padok zapiąć kantar, oprowadzić dookoła, pogłaskać i zostawić w spokoju... dzięki temu zaoszczędzimy sobie w przyszłości ganiania za pupilem po całym placu próbując schować kantar za plecami albo biegając z jabłkiem licząc na to, że jego łakomstwo będzie silniejsze i pokona niechęć do pracy ;), ale nie tędy droga jeśli chcemy by nasz koń nas szanował. Ładne porównanie gdzieś znalazłam " Nigdy nie widziałam, by klacz-alfa znalazłszy jabłko latała z nim w zębach i wołała: „Ej, dzieciaki, patrzcie, jakie smaczne jabłuszko znalazłam. Kto chce gryza?” A przecież taką klaczą alfa chcemy być dla naszego konia. W zabawę w ganianego niestety nie mamy tu szans i konie szybko się tego uczą ;)
 Lepiej, żeby było tak:


I oby tak zostało jak najdłużej ;)

A co kiedy mamy konia, który niestety opanował do perfekcji zabawę" złap mnie jeśli potrafisz?" 
Jest tak metoda, którą opisał Monty Roberts. Chociaż nie jestem zwolenniczką zastraszania koni i działania zwiększaniem presji, to niestety czasem to jedyna rzecz jaka mi przychodzi do głowy, żeby nie spędzić pół dnia na padoku i niestety działa w takich przypadkach najlepiej ;) Staram się podejść do konia jak najbliżej, ale nie idę po linii prostej - tak robię drapieżniki... idę łukami, nie patrząc na konia, a kiedy koń u zna że jestem już za blisko i zacznie się ode mnie oddalać, to wtedy macham wiązem, odganiam go, krzyczę do puki nie obróci uszu w moją stronę, nie opuści łba i zacznie się oblizywać... wtedy daję mu spokój na chwilkę i znowu staram się zbliżyć łukami i układając ciało lekko bokiem w stosunku do konia, a nie idąc prosto na niego. Zwykle po kilku takich odgonieniach,  zwierzaki zaczynają rozumieć, że dużo wygodniej jest stać w miejscu i mieć święty spokój, (czyli to czego konisie pożądają najbardziej ;), niż biegać po padoku i się męczyć. Po tym jak uda nam się tym sposobem schwytać konia za pierwszym razem proponuję nie osiadać na laurach, odpuścić sobie trening, oprowadzić po kole i wypuścić, a po chwili znowu spróbować tej metody, dla utrwalenia w końskiej pamięci.. a potem jeszcze raz... i jeszcze raz. Za każdym razem taka gonitwa, będzie krótsza, a przy następnej wizycie jest szansa, że problem zniknie.

Dzisiejsze zachowanie naszej prowokatorki "dzikich galopad" skłoniło mnie do poszukania materiałów na temat charakterów koni... i chociaż uważam, że każdy koń jest inny i nie da się jednoznacznie sklasyfikować, to w następnym poście postaram się napisać coś o każdej z dziewczyn ze stada... już wiem, że to cztery zupełnie różne charaktery - spróbuję wpasować je w takie ogólnie przyjęte ramy czyli PPI, PPE, LPI, LPE ;).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz